„Bez względu na to ile przebiegniemy, wszyscy pomagamy w ten sam sposób”

Tomek Walerowicz wygrał Wings for Life World Run w Poznaniu dwukrotnie – w 2016 i 2017 roku. Czy aż tak bardzo jest przywiązany do tej jednej lokalizacji? Na pewno ją lubi – zwłaszcza dzięki kibicom, których zawsze ciepło wspomina. Historia jest jednak nieco bardziej prozaiczna, a zarazem niezwykle budująca.

Lokalny zwycięzca Wings for Life World Run w nagrodę może wybrać dowolną lokalizację, w której wystartuje w kolejnej edycji. Sponsorzy biegu pokrywają wszystkie koszty. W niecały rok po pierwszym sukcesie, Tomkowi i jego żonie urodziło się drugie dziecko. Pochodzący z Ostrowca Świętokrzyskiego, mieszkający w Ciechanowie zawodnik, nie chcąc zostawiać żony samej z dodatkowymi obowiązkami domowymi przez dłuższy czas, postanowił wystartować blisko domu. W Poznaniu wygrał ponownie i... rzucił rywalizację sportową. Dalej biegał, jednak tylko i wyłącznie dla podtrzymania dobrej kondycji. W odpowiedzi na pytanie, gdzie chce pojechać na kolejny start, przyznał że środki, które można by wydać na jego wyjazd, lepiej będzie przeznaczyć na badania nad leczeniem urazów rdzenia kręgowego – innymi słowy przekazać je na cel charytatywnego Światowego Biegu. Tak właśnie się stało, a Tomek znów pojawił się w Poznaniu i nawet pobiegł z innymi by ich wesprzeć i promować ideę Wings for Life World Run - zwracać uwagę na problemy osób dotkniętych urazami rdzenia.

Niby już nie startujesz w zawodach, ale wygląda na to, że jak ktoś cię gdzieś zaprosi, to raczej nie odmawiasz.

Są miejsca i ludzie, do których mam sentyment, więc czemu nie. Natomiast na mocną walkę i ściganie się, nie mam już ochoty.

Jakie w związku z tym są twoje plany na 2020 rok?

Moim podstawowym planem jest ruszać się więcej niż ruszałem się przez ostatnie dwa, trzy lata, bo to było troszeczkę za mało. Mój organizm znowu się zastał, urósł, przytył, dlatego od jesieni ruszam się częściej - żeby utrzymywać podstawową kondycję.

Czy twoim zdaniem samo bieganie wystarczy żeby zrzucić zbędne kilogramy?

Myślę, że tak. To kwestia objętości i intensywności. No i chcąc nie chcąc, jak zaczynasz biegać, zaczynasz się też troszeczkę lepiej i zdrowiej odżywiać. Inne rzeczy zaczynają ci smakować. Organizm też zaczyna się domagać innych rzeczy. Po jakimś czasie wszystko w twoim ciele zaczyna się porządkować.

W zeszłym roku wystartowałeś między innymi w Maratonie Świętokrzyskim. Jak to jest wrócić do startów po dłuższej przerwie, czy przebiec się w takiej imprezie dla zabawy?

Ten maraton, w naszych rodzinnych stronach, organizował mój przyjaciel z dzieciństwa. Dlatego łatwo dałem się przekonać do tego startu. To było bardzo fajne, ciekawe doświadczenie, coś czego nigdy nie robiłem – mój pierwszy w życiu bieg górski. Poczułem coś, czego nie zaznałem od dawna. Pierwsze kilkanaście kilometrów było bardzo przyjemne, natomiast później nadeszło zmęczenie dystansem. Biegi górskie są jednak na tyle fajne, że tam można bez skrępowania przejść do marszu, złapać drugi oddech i lecieć bez presji, jaką zawsze czułem na asfalcie, gdzie cały czas trzeba napierać i nie ma chwili wytchnienia. No i widoki dają to, że ten drugi oddech łapie się o wiele łatwiej.

W Wings for Life World Run też nie jest tak, że trzeba napierać przez cały czas, przynajmniej jeśli nie ścigamy się o zwycięstwo. „Meta” sama nas dogoni. Jakie jest twoje najcenniejsze wspomnienie z tego biegu?

Najfajniejsza jest atmosfera. W czołówce jest też zupełnie inny poziom rywalizacji niż na innych zawodach. Startujesz z grupą i mimo że masz ułożony w głowie jakiś plan, to i tak każdy zawodnik swój bieg realizuje zupełnie inaczej. Tak jak mówisz, gdzieś tam w tle czujesz Samochód Pościgowy. W pierwszej fazie próbujesz walczyć i uciec mu jak najdalej, a w drugiej czekasz, żeby cię już dogonił. Ale tam też znalazłem chwilę na wytchnienie. Kiedy wygrałem ostatni raz, w 2017 roku, od czterdziestego kilometra biegłem w miarę komfortowym tempem i nie walczyłem za wszelką cenę o wynik. Wiedziałem, że ten, który sobie zaplanowałem, na pewno osiągnę. Do tego masa kibiców w Poznaniu, czy nawet w jego okolicach, po prostu niesie. No i cały czas ma się w głowie cel, jaki przyświeca temu biegowi – pomoc tym, którzy biec nie mogą. Dodatkowe siły zawsze się znajdą. I ma się też satysfakcję z tego co się zrobiło. To nie jest typowe bieganie dla wyniku, czy żeby coś osiągnąć, ale przede wszystkim jest to bieg dla innych.

A nie myślałeś o tym wyniku, żeby tak jeszcze raz potrenować, solidnie przyłożyć się do tego i spróbować wygrać po raz trzeci?

Jeśli chodzi o Wings for Life World Run, po biegu z 2017 roku czuję się spełniony. W ostatnich edycjach, może w nieco inny sposób, ale też brałem udział. W 2018 zapisałem się w ostatniej chwili i pobiegłem w miarę luźno, a w zeszłym roku startowałem z aplikacją. Czy chciałbym pobiec jeszcze raz? Na razie ciężko mi na to pytanie odpowiedzieć. Może i chciałbym pobiec mocniej niż przez ostatnie dwa lata, ale czy aż tak, żeby wygrać, to nie wiem. Jakby to miało pomóc w promocji imprezy, to pewnie dałbym się skusić. Jeżeli to miałoby być dla samego siebie, to czuję się spełniony.

Zamierzasz wystartować w tym roku – znowu z Aplikacją Wings for Life World Run?

Myślę, że z aplikacją jak najbardziej tak. W Polsce nie ma już możliwości zarejestrowania się w inny sposób. Bardzo szybko wyczerpał się limit miejsc w Poznaniu, jeszcze zanim zdążyłem się nad tym dobrze zastanowić (śmiech).

Rozumiem, że w tym roku podchodzisz do tej imprezy rekreacyjnie?

Dokładnie tak. Bieganie na tygodniu różnie mi wychodzi – raz mam czas, raz nie. Prawdę mówiąc, jeśli chcę pobiegać w tygodniu, żeby nie zaniedbywać innych obowiązków, muszę wyjść z domu przed pracą, czyli około 5:00 rano. Więcej czasu mam tylko w weekendy, kiedy to staram się ruszać trochę bardziej intensywnie, żeby organizm przetrawił ten trening w pozostałej części tygodnia.

Czy myślisz, że Wings for Life World Run to jest dobra impreza dla debiutantów, czy dla tych, którzy tak jak ty teraz, biegają mniej regularnie?

Oczywiście! Dla każdego ten bieg jest czymś innym. Dla jednego to będzie bieg na kilometr, dla drugiego na dziesięć, a dla trzeciego celem będzie półmaraton, czy nawet więcej niż maraton dla najlepszych. Dystans i tempo w tym biegu jest sprawą mocno indywidualną. Wiem to po sobie. Raz przebiegłem ponad 60 kilometrów, raz ponad 70, raz powyżej 80, a jeszcze innym razem 24 z aplikacją. To też pokazuje, że jest to bieg dla każdego, na każdym etapie zaawansowania. Ludzie w egzoszkieletach też chodzą i pokonują jakiś dystans. Startują ludzie na wózkach do użytku codziennego. Tutaj nie ma żadnych wykluczeń, ani żadnych ograniczeń. Chcesz pokonać 100 metrów, to i 100 metrów będzie dobrym wynikiem. Każdy ma jakieś możliwości, swój cel, swoje bariery i każdy może w jakiś sposób odnieść sukces. A na mecie, bez względu na to ile pobiegniemy, wszyscy pomagamy w ten sam sposób - bo każdy wniósł opłatę startową, która idzie na dalsze badania nad leczeniem przerwanego rdzenia kręgowego. I to jest fajne. Nie ważne, czy wygrałeś, czy byłeś ostatni - pomogłeś tak samo.